O mnie

Moje zdjęcie
Literaturoznawca, antropolog. 2005 r. - laureat ogólnopolskiego konkursu na cykl wierszy (ex aequo z kilkunastoma innymi uczestnikami). 2010 r. - zaliczenie z logiki. W przyszłości liczy na kolejne sukcesy.

niedziela, 26 listopada 2017

WSZYSCYŚMY ZE STAROŻYTNEJ GRECJI

Na przykład ta para, która stanęła dziś pośrodku nabiału i poczuła konflikt tragiczny. Tych dwoje ludzi - zespolonych z sobą tak mocno, że nawet w chwilach zaślepienia działają synchronicznie - rozstawiło z gracją wózki tak, by nikt nie mógł przejść obojętnie wobec tej sceny z Ajschylosa. Przez chwilę usiłowałem jeszcze sięgnąć po cheddar albo brie, zadowoliłbym się nawet goudą, ale byłem skazany na porażkę. Zresztą zawstydziła mnie moja ignorancja. Publiczność nie powinna wdzierać się na proskenion.
Obiecał jej, że nigdy więcej nie pójdzie na zakupy. Przyrzekła mu, że od tej pory nie będzie gotować.

sobota, 25 listopada 2017

OSTATNI PRAWDZIWY SARMATA

Długo się zastanawiałem nad słynnym tweetem Saryusz-Wolskiego, w którym obiecał "stanąć w szranki w obronie honoru Najjaśniejszej", gdyby Tusk zdecydował się ubiegać o urząd prezydenta RP. Odkryłem, że niemal wszyscy interpretują tę wypowiedź błędnie! To nie jest bynajmniej, wbrew popularnym mediom, zapowiedź startu w wyborach.
Europoseł nie mógł zapomnieć, że jego sprzymierzeńcy ze Zjednoczonej Prawicy mają już swojego prezydenta. Po cóż by zatem Saryusz-Wolski miał z nim konkurować - żeby osłabić własnych sojuszników? Zresztą wiadomo, że poniósłby sromotną klęskę, startując bez zaplecza partyjnego. Mowa przecież o wymagającej potężnych środków kampanii na prezydenta RP.
Saryusz-Wolski jest człowiekiem wybitnej inteligencji i wytrawnym graczem politycznym. Nie pozostaje nic innego jak tylko rozumieć jego słowa literalnie. On chce Tuskowi po prostu rozpłatać łeb.

sobota, 18 listopada 2017

NIEMIECKA SZKOŁA CHCE ZNISZCZYĆ TOŻSAMOŚĆ NARODOWĄ

W TVP Info ks. red. Henryk Zieliński bezpardonowo obnażył dziś dążenia zachodnich elit:
"Oni działają rzeczywiście, JEST TO CAŁA SZKOŁA NEOMARKSISTOWSKA, która ma siedzibę, centrum jej było w Niemczech, szkoła frankfurcka tak zwana, neomarksistowska I ONI SĄ PRZEKONANI CO DO TEGO, ŻE żeby zbudować zjednoczoną Europę, TRZEBA SIĘ POZBYĆ JAKIEJKOLWIEK TOŻSAMOŚCI. To jest tak jak się dokonuje przeszczepu w chirurgii i trzeba zniszczyć układ immunologiczny, żeby przeszczep się przyjął. Więc to są dokładnie te same metody. Więc wszelkie przejawy tożsamości, czy ona będzie religijna, czy narodowa, czy nawet płciowa – są już niszczone."

Wątpię, czy ksiądz ma pojęcie o szkole frankfurckiej, bo ta działała głównie przed wojną i krótko po niej, a za definitywny koniec tej formacji uznaje się zazwyczaj śmierć Adorna (1969), Horkheimera (1973) i Marcusego (1979).
Adorno i Horkheimer znani są przede wszystkim z krytyki nowoczesnej kultury masowej i jej komercyjnego charakteru. A także z opowieści o tym, jak ideały oświecenia wynaturzyły się, doprowadzając do powstania totalitaryzmów i turbokapitalizmu. Czyli panowie dość ostro krytykowali to, czego tak nienawidzi partia, pardon, wspólnota religijna księdza redaktora. Marcuse dodawał do tego, że trzeba przywrócić godność masom pracującym, a zarazem odrzucał socjalizm w wersji stalinowskiej. Czyli w sumie zgadzał się z linią partii, pardon, związku wyznaniowego księdza redaktora. Ale racje są tu nieistotne. Liczy się jedynie święta racja partii, pardon, Kościoła.
A z tą immunologią to też nie do końca tak.
PS. W pluralistycznej audycji Salon Dziennikarski wzięli udział również: Michał Karnowski (znany z Sieci), Dominik Zdort (znany z Rzepy i nowej TVP), Marek Król (znany z Sieci) oraz Eryk Mistewicz (znany z Uważam Rze i Do Rzeczy).

czwartek, 16 listopada 2017

CORAZ LEPSZE TE CHOROBY ROBIĄ

Kiedyś to choroby średnie na jeża były. Nawet jak coś mnie łapało w liceum, to dalej na lekcje chodziłem. Bałem się, że jak matmę opuszczę, to już nigdy nie zrozumiem i nie zdam do następnej klasy. Ale teraz to wirusy-mutanty i bakterie antybiotykooporne krążą nad Europą, ptasia grypa szalonych krów i w ogóle. Stary człowiek bardziej szanować się musi.
Zaczęło mnie łamać w kościach. Wirus, mówię, wygrzać trzeba. Położyłem się w piernaty i leżę dzielnie cztery doby. Aż tu nagle budzę się rano i, zamiast wyzdrowieć, bardziej chory jestem. Czuję się jakby mnie pijawki od środka oblazły i jadły.
No to idę do lekarki, a ona na to: ostre zapalenie ucha, zapalenie zatok górnych i dolnych, zapalenie gardła, zapalenie spojówek. Zgarnąłem całą pulę. Rozgościły się w mojej czaszce te pijawki jak u siebie w domu. Ostatni raz czułem się tak źle, gdy za bajtla opróżniliśmy z kuzynem butlę Jacka Danielsa.
Ale uwaga - zażyłem dwie pierwsze dawki antybiotyku - no i łup. Na to sukinkoty nie były przygotowane. W ciągu paru godzin pozbyłem się całej flegmy, jaka zalegała mi w czaszce od dni paru. I w ogóle inaczej się po tym antybiotyku czuję! To znaczy, jakbym zaczął te pijawki jeść. Czyli nadal jak worek nieczystości, ale za to aktywny! I to jest właśnie siła nauki, mista White.
Morał z tej historii taki, że antybiotyki szanować trzeba. Cześć i chwała Aleksandrowi Flemingowi. I całej rodzinie jego.

środa, 1 listopada 2017

DOŚĆ PAPUGOWANIA ZACHODU

Ktoś próbuje nam zrobić wodę z mózgu. Nachalne reklamy nakłaniają nas do kupowania niepotrzebnych gadżetów, a presja społeczna nakazuje udział w wydumanych praktykach, na które tak naprawdę mało kto ma ochotę.
Czy nie widzicie, że to płytka moda zachodnia, sztucznie podtrzymywana przez machinę komercji? Mamy naszą, prawdziwą tradycję.
Dość tych zniczy i chryzantem. Dość pańskiej skórki i rytuałów narzuconych przez papiestwo.
Zamknijcie drzwi od kaplicy
I stańcie dokoła truny;
Żadnej lampy, żadnej świécy,
W oknach zawieście całuny.
Niech księżyca jasność blada
Szczelinami tu nie wpada.
Mówcie, komu czego braknie,
Kto z was pragnie, kto z was łaknie.

sobota, 28 października 2017

KTO TAK JĘCZY?!

Glenn Gould znany jest z tego, że, grając Bacha, jednocześnie nucił, zawodził i jęczał, co zresztą słychać na niektórych nagraniach. Kiedyś mnie to strasznie bawiło, ale z czasem zaczęło wkurzać.
Siedzę przy głośnikach i zastanawiam się, czy to sąsiedzi gderają na balkonie, czy to Gould przeszkadza mi słuchać Goulda. A najdziwniejsze, że sam już nie wiem, czy na konkretnym nagraniu naprawdę słychać to biadolenie, czy tylko ja sobie je dośpiewuję i obwiniam Goulda za coś, czego tym razem mi oszczędził.
To przerażające - mógłbym pieklić się na wielkiego artystę za jęki, których na danej płycie akurat nie słychać. Ba, za jęki mojego autorstwa! Żeby uniknąć tej niesprawiedliwości, pakuję całego Goulda do pudła i wynoszę na pawlacz.

JAKĄ KAWĘ PIJE BEATA SZYDŁO. BARISTKA UJAWNIA

Niedawno Michał, mój przyjaciel, zabrał mnie na mrożoną lemoniadę. Dziewczyna podająca nam cytrynowy nektar pochwaliła się, że parę dni wcześniej podawała kawę na Forum Ekonomicznym w Krynicy. Ochrzaniła tam ważnego polityka, że się pcha bez kolejki, i, co najważniejsze, dostarczyła kofeinę OSOBIE ROKU.
- Wow - powiedziałem, ziewając. Tymczasem Michał zadał dobre pytanie. - No to jaką kawę pije pani premier?
Wtedy zrozumiałem, że zbliżamy się do czegoś wspaniałego. No bo ile można wywnioskować po kawie, jaką człowiek lubi! W sumie to nie wiem. Ale bliskie mi osoby są w mojej głowie na stałe związane ze swoją kawą. I prawie każdy pije ją nieco inaczej.
Na przykład moja matka chrzestna lubi parzoną z dwóch kopiatych łyżeczek. Woda musi być świeżo nalana do czajnika, doprowadzona do wrzenia tylko jeden raz i natychmiast wlana do kubka z wysoka, tak żeby kawka się ładnie pieniła. Znacie te idiosynkrazje. Coś to mówi o człowieku.
No to jaką kawę pije Beata Szydło? CZARNĄ.
- Słodzi?! - dopytywałem. - Nie - odparła baristka - nie słodzi.
No to teraz już wiecie. Czarna bez cukru. Jak przystało na najlepszą albo najgorszą premier od lat. Wniosek należy do Was.

niedziela, 24 września 2017

SMALL TALK - JAK TO ROBIĆ

Nie wiem, ale podpowiem, jak tego nie robić. Znam wiele przykładów.
Kiedyś, w mroźny i śnieżny wieczór usiłowałem się wydostać z podgliwickiej wioski, gdzie mieszkała moja dziewczyna. Spędziłem samotne pół godziny na zasypanym przystanku, nabierając pewności, że do jutra już nic nie pojedzie i będę, jak to się u nas mówi, dupił piechty. W końcu dołączył jakiś koleś, postał chwilę i zagaił: Co, na autobus czekasz, też?
Niedawno natomiast wsiadłem z sąsiadem do windy i, widząc, że naciska dziewiątkę, powiedziałem (SAMEMU NIE WIERZĄC, ŻE TO ROBIĘ): Dziewiąte. Jak się mieszka na dziewiątym?
Ostatnio na konfie w Amsterdamie lekko zardzewiałą angielszczyzną raz po raz usiłowałem przełamać lody, co z pewnością wychodziło równie komicznie. Ale w polityce znajduję pocieszenie.
Bo nikt nie zagaja jak Błaszczak w lesie. I nikt nie błądzi po korytarzach uczelni jak Petru po miesięcznicy.

DLACZEGO AUTOKARY SĄ LEPSZE OD SAMOLOTÓW?

No generalnie nie są, ale w nieszczęściu, które mnie spotkało, szukam pozytywów. A nie da się im zaprzeczyć! Podczas jednej podróży do Amsterdamu i z powrotem nawiązałem relację z trzema osobami, które po tych wszystkich godzinach spędzonych w jednej celi są już niemal jak rodzina. Nakreślę ich sylwetki:
Paweł – miłośnik rocka psychodelicznego, przepił i przepalił wszystkie pieniądze, pracuje jako order picker w magazynie. Zapytał mnie, czym się zajmuję, a gdy powiedziałem, że mą miłością jest antropologia, z uroczą ignorancją zapytał: To coś o człowieku? Odwaliłem więc kilkunastokilometrowy wykład o ewolucji ludoznawstwa we współczesną antropologię. Paweł kiwał głową, ale bez przekonania. Później zapytałem, czy studiował, czy może ma to w planach. Otóż studiował antropologię we Wrocku. Śmieszek jeden.
Kamil – to było jak grom z jasnego nieba. Najładniejszy w całym autokarze, zawadiacki blondyn, usadzony akurat koło mnie. Rozmawialiśmy jakbyśmy się znali od zawsze. Niestety nie mogę sobie obiecywać za wiele po tej znajomości, bo Kamil właśnie wyjeżdża na roczne, a może i dłuższe stypendium do Indonezji. Kiedy żegnaliśmy się na moście nad rzeką Amstel, poprosił z szarmem młodego Hugh Granta: Ale powiedz mi chociaż, jak masz na imię!
Dominika – farmaceutka o ekspansywnym poczuciu humoru, w sam raz pasującym do lodowatej mżawki, która pieściła nasze twarze na przystanku w Amsterdamie. Przez kilkanaście kilometrów dyskutowaliśmy o zaletach butelkowej zieleni, a przez kilkadziesiąt kolejnych zgadywałem jej imię. Po paru użytecznych podpowiedziach (ostatnia A) osiągnąłem sukces.
Niestety w Słubicach Dominikę zastąpił wąsaty gość w krótkich spodenkach, który zaczął od ostrej kłótni ze starszym małżeństwem przed nami. Jego asertywność była imponująca – natychmiast zawołał pilotkę i kazał przesadzić się w inne miejsce. Otrzymał, czego żądał, gdyż jest posiadaczem ZŁOTEJ KARTY SINDBAD VIP CLUB (WTF?).
Przez resztę drogi jechałem sam. Choć zajmowałem podwójne miejsce, niczym posiadacz ZŁOTEJ KARTY SINDBAD VIP CLUB (WTF?), nie było mi wesoło. Podróż bez przyjaźni to już nie to samo. I nawet dobry soundtrack, pełen tanecznych hitów, nie wypełnia tej pustki.

IMIGRANTKA COTILLARD

Imigrantka to nieźle nakręcony film, który został całkowicie zarżnięty jedną decyzją. Ktoś kazał gadać po polsku tłumowi amerykańskich aktorów epizodycznych. I boskiej Marion Cotillard też.
Niewiele z tych dialogów rozumiem, ale to mniejszy problem. Chodzi o to, że oni ewidentnie sami siebie nie rozumieją! To, do cholery, mało Polaków w Stanach mieszka? Zresztą można było przyjąć takie śmiałe założenie, że Cotillard powinna grać imigrantkę... no na przykład z Francji.

ODSZKODOWANIA ZA II WŚ - 579 TYSIĘCY PLUS

W tygodniku "Sieci" wyczytałem, że Niemcy są nam winni ok. 6 bln $, czyli ok. 22 000 000 000 zł. Za te pieniądze możnaby wybudować metro w Krakowie, wymienić tory kolejowe na Śląsku i w Zagłębiu, odbudować wszystkie zamki Kazimierza Wielkiego i zlikwidować ubóstwo w rodzinach osób z ciężką niepełnosprawnością. Ale to wszystko nadal nie brzmi obrazowo, więc poczyniłem dalsze obliczenia.
WYCHODZI 579 TYSIĘCY NA ŁEB
Za te pieniądze możnaby opłacić:
- ze dwa średnie mieszkania w Krakowie
- 193 garnitury flanelowe
- 3 lata w pięciogwiazdkowym hotelu we Lwowie
- 23 lata zwiedzania Muzeów Watykańskich
- 10 ton pistacji
Oczywiście zainwestowanie wszystkich tych pieniędzy w jedną tylko rzecz z listy byłoby głupotą, dlatego dokonałbym dywersyfikacji portfela i rozdysponował na każdą z wyżej wymienionych pozycji po trochu.
A całkiem serio - nie chodzi mi o to, by drwić sobie z najkrwawszego konfliktu w historii. Wręcz przeciwnie. Chodzi mi o to, żeby z niego nie drwić.
Jeśli rząd ma zawczasu przygotowane ekspertyzy prawne i urobiony grunt po niemieckiej stronie, to chylę czoła. Ale jeśli temat został rzucony w przestrzeń publiczną tak tylko, na aferę, to wiedzcie, że naprawdę nie ja tu jestem śmieszkiem.

wtorek, 8 sierpnia 2017

JAK BY WAM OPISAĆ TO, CO SIĘ DZIEJE W RZYMIE

Jest tak gorąco, że palmy usychają. Spora część lasów oddzielających Wieczne Miasto od morza spłonęła. Fontana di Trevi wypluwa już tylko girlandy eurocentów, groszy i kopiejek.
Upał jest taki, że w ciągu paru minut drogi ze sklepu mój mocno zmrożony sorbet cytrynowy całkowicie zmienił stan skupienia. Słońce zaszło, ale nadal jest jasno - teraz asfalt emituje skumulowane światło. Na mieście mówią, że papież zniósł celibat, ale mało kogo to obeszło, bo chyba nikt nie myśli o czymś tak obrzydliwym jak cielesny kontakt.
Jest tak cholernie gorąco, że Gino powiedział dziś na wylotówce: A, dobra, nie będę wyprzedzał z prawej, bo lepiej dojechać pomału, a bezpiecznie. Jego rodacy prawie w ogóle już nie gestykulują, jakby nagle uwierzyli w siłę samego słowa. Właściwie to niemal przestali się odzywać i przypominają milkliwych Germanów.
O tym, że naprawdę nadchodzi koniec świata, przekonałem się w przydomowym barze. Jakiś cudzoziemiec poprosił o caffe americana, a Włoch na to, z uśmiechem na twarzy, odparł: va bene.

sobota, 17 czerwca 2017

UCHODŹCY W BEZRUCHU

Ostatnio w TVN 24 BiS Paweł Zalewski (PO) znów rozwlekle tłumaczył, że trzeba rozróżnić dwie grupy: UCHODŹCÓW I IMIGRANTÓW. Nie jest w tym poglądzie odosobniony, bo od kilku lat powtarzają go przedstawiciele niemal wszystkich partii. Moje pytanie brzmi: jak można skądś UCHODZIĆ bez MIGROWANIA?

Szanowni Państwo, moim zdaniem w obecnej sytuacji trzeba koniecznie rozróżnić dwie kategorie: prostokąty, którym mówimy stanowcze nie, oraz kwadraty, którym mówimy niepewne tak.

sobota, 20 maja 2017

NAJWIĘKSZY SALON EUROPY

Dominik pisze: "Na Rynku targi rzemiosła, czyli kramy, kiełbasa i estrada. Estrada dopiero w budowie, ale że akurat nikt wokół się nie krząta, to chłopcy w wieku co najwyżej gimnazjalnym weszli na scenę niemałą grupą i zawodzą znany szlagier biesiadny >>Przez twe oczy zielone<<. A jakby tego było mało, przed estradą przystaje mocno wstawiony żul i z zupełną powagą i pełnym zaangażowaniem zaczyna dyrygować. Takie to jest właśnie miasto."
Tak. Takie to jest właśnie miasto i tak wyglądają Rynek Główny i Mały Rynek - prawie co dzień jak nie urok, to wojsk przemarsz. Raz jest święto chleba czy pieroga i z tej okazji smaży się tony kiełbasy, raz się trafią juwenalia i prymitywna techniawa tętni przez pół dnia na całe miasto, raz pokazują najdłuższe palmy niedzielne, a w sezonie zimowym, gdy już myślisz, że mróz zapewnił nam odrobinę spokoju, zaczynają się (i nigdy nie kończą) dziecięce koncerty kolęd. A nad wszystkim unosi się smród z agregatów i te migające helikopterki wystrzeliwane przez sprzedawców.
Ech, kiedyś to, panie dziejku, pięknie było. Człowiek usiadł przed Zwisem ze Skrzynią, Nowickim i Turnałem i patrzył sobie na miejsce, gdzie Kościuszko przysięgał. I komu to przeszkadzało?

wtorek, 18 kwietnia 2017

SENSACYJNY REPORTAŻ "GOŚCIA NIEDZIELNEGO"

Wysokonakładowy tygodnik opublikował wstrząsający tekst Jakuba Jałowiczora o brukselskiej dzielnicy Molenbeek, zdominowanej przez muzułmanów. Okazało się, że mieszkańcy nie są zadowoleni, gdy robi się im zdjęcia, a miejscowy kościół nie wygląda na często odwiedzany:

„Przed wejściami siedzą bezdomni. Zawieszony z tyłu poszarzały plakat z Dobrym Pasterzem zaprasza na katechezy. Odbywały się w 2012 roku. Drzwi prowadzące zapewne do zakrystii są zamknięte.”

Autor na kilka szpalt rozpisuje się o tym, co widzi, chodząc po pustym kościele. Na plebanii księdza nie zastał. Wprawdzie po południu odbywa się Msza, ale na nią już nie poczekał, bo w pustym kościele jest bardziej pusto.

Jałowiczor na potrzeby reportażu porozmawiał Z DWOMA OSOBAMI. Z Polakiem, właścicielem hurtowni wina, który niedawno wyprowadził się z Molenbeeku, oraz z innym Polakiem, prawnikiem, którego związek z dzielnicą nie jest jasny.

Sensacyjny wniosek z tych rozmów przypomina ten, do jakiego doszedłem, gdy jako gimnazista zwiedzałem Westfalię i Holandię. A mianowicie, że na Zachodzie ludzie nie chodzą do kościoła tak często jak u nas, zwłaszcza w muzułmańskich dzielnicach. Duże owacje z mojej strony, ale może taniej by wyszło zadzwonić do kogokolwiek, kto był choć przez chwilę w tamtych stronach, zamiast wysyłać redaktora i fotografa w delegację.

Do sprawy nawiązuje we wstępniaku ks. Marek Gancarczyk. Jak zauważa, przyczyną słabości katolicyzmu może być to, że "wiedza na temat aktualnych wcieleń diabła jest w naszym Kościele zdecydowanie zbyt mała". I ja w to wierzę. Trzeba jechać do Brukseli i wytłumaczyć Belgom, w co wciela się Szatan. Na pewno starzy ateusze i zbuntowana młodzież czekają tam na dobrą nowinę o demonach, których demaskowaniem trudni się tygodnik. Imiona ich: Gender, Przedślub i Inwiter.

piątek, 3 marca 2017

KINORESTAURACJA

Wielu przyjaciół namawia mnie na wyjścia do kina, ale ze mną jest chyba coś nie tak, bo zazwyczaj w kinie nudzę się bardziej niż w kościele.
Z początku, gdy gaśnie światło, jestem cały w nerwach, że nie mogę iść w dowolnym momencie po napój ani do toalety, a poza tym morduję się z przewidywalną ekspozycją i męczącymi dialogami. Następnie ze straszliwej nudy śledzenia drgnień na twarzach aktorów, które mają coś wyrażać - zasypiam. Oczywiście rzecz nie w tym, że wszystkie filmy są słabe, tylko po prostu tak je odbieram w kinie.
Żeby było zabawniej - filmy są mi niezbędne do jedzenia. No po prostu mój organizm inaczej nie chce trawić! Jedzenie w barach i jadłodajniach i wpatrywanie się w talerz lub witrynę jest dla mnie niewyobrażalną męką. Za to przy obfitej kolacji mogę obejrzeć "Czas Apokalipsy" w wersji reżyserskiej, bez żadnych przerw. A najwięcej oglądam przy prasowaniu. W ten sposób przeszedłem siedem śmiertelnie nudnych sezonów "Czasu honoru" (oczywiście było warto, bo schludna koszula to podstawa dobrego wizerunku).
Ale dostrzegam na horyzoncie pewną szansę. Może kiedyś powstaną kinorestauracje, do których będziemy mogli się wybrać? Na takie z urządzeniami do prasowania niestety nie liczę.

piątek, 24 lutego 2017

BELLE EPOQUE

Tak było w Krakowie fą de sieklu. Brodaty hipster z bransoletkami na ręku, w kamizelce super slim massimo dutti tutti frutti, wytatuowany jak bywalec mielneńskich plaż łapał brutalnych panów nauczycieli z kwitnących Bronowic, którzy oprawiali nożem zwiewne chłopki wraz z ich nienarodzonymi dziećmi. JA W TO WIERZĘ.
Ale, serio, jak ktoś myśli, że irlandzka muza, dym z rozpylaczy i kamera jadąca wokół stołu sprawią, że scena siłowania się na rękę będzie wyglądać jak z "Gangów Nowego Jorku"... to niech wie, że kult cargo zazwyczaj prowadzi do bezsensownej budowy quasi-lotniska na pustkowiu.

piątek, 10 lutego 2017

DARIUSZ OKO VS STATYSTYKA

Ks. Dariusz Oko: "Pamiętajmy, że na 12 apostołów Judasz to jest 8,3 proc. Na 30 tys. księży w Polsce 8,3 proc. to jest 2,5 tys. A nasze seminaria nie są lepsze od Pana Jezusa. Więc trzeba przyjąć, że przynajmniej 8,3 proc. księży żyje jak Judasz, robi rzeczy straszne."
Do tak miażdżącej statystyki warto dodać kilka innych faktów.
Na 30 tys. księży w Polsce co najmniej 10 tys. jest rybakami. To 33,33 proc. - wiemy na pewno, że 4 apostołów zajmowało się zawodowo połowem, nie można też wykluczyć istnienia "ciemnej liczby". Poza tym 5 tys. księży ma na imię Jakub i kolejne 5 tys. nazywa się Szymon (po 16,66 proc.). Zapraszam do dalszych obliczeń.

wtorek, 7 lutego 2017

O BAJKACH I DOMACH PUBLICZNYCH. DARIUSZ OKO VS MAGDA HEYDEL

W "Tygodniku Powszechnym" pojawił się materiał o ostatnich wystąpieniach ks. dr. hab. Dariusza Oki. Duchowny jeździ po Niemczech i tłumaczy Polonii, co też wymyślają ci szaleni badacze genderu: "płeć jest całkowicie czymś płynnym, zmiennym. NA PRZYKŁAD LEWA NOGA MOŻE BYĆ HOMO, PRAWA HETERO, RĄCZKA TEŻ INACZEJ. We wtorek może być inaczej, a w czwartek znowu inaczej." Nie wiadomo niestety, kto z badaczy jest tak zainteresowany rączką i nóżką, ks. Oko nie wyjaśnił.

W Monachium słuchacze ks. Oki dowiedzieli się, że "już w przedszkolach w Niemczech dzieci mają być uczone czynności seksualnych. 15-letnie dzieci mają zaprojektować dom publiczny". Władze dziesięciu landów (na prośbę "TP") skomentowały te twierdzenia. Ogłoszono, ku powszechnemu zdumieniu, że jednak dzieci nie projektują domów publicznych.
Ks. Oko głosił swoją nowinę również na mszy w Krakowie. Tak się złożyło, że była tam moja nauczycielka, dr hab. Magda Heydel. Wdała się w listowną polemikę z duszpasterzem i ujawniła jej fragmenty. Ks. Oko wytłumaczył pani Heydel, dlaczego jest zbyt ograniczona, by pojąć jego tezy: "ZAJMOWANIE SIĘ WIERSZAMI, BAJKAMI I TŁUMACZENIAMI NIEKONIECZNIE MUSI BYĆ ZAJĘCIEM NAJBARDZIEJ INTELEKTUALNIE ROZWIJAJĄCYM".
No i trzeba przyznać, że w tym starciu intelektualnym nie ma równowagi. Wprawdzie pani Heydel jest jedną z najlepszych translatolożek w naszej części Europy. Wprawdzie nikt, kto na poważnie zajmuje się w Polsce przekładoznawstwem, nie mógł pominąć licznych tekstów pani dr hab. ani książek przez nią redagowanych. Wprawdzie każdy, kto na serio śledzi życie literackie, miał w ręku jej przekłady Conrada, Eliota i Woolf. Ale do ks. Oki to dr hab. Heydel raczej nie doskoczy. Bo jego peregrynacje po różnych landach są szczególnie rozwijające.

niedziela, 5 lutego 2017

BATMAN VS TUKIDYDES

W TOK FM Marek Cichocki (Collegium Civitas, "Teologia Polityczna") został zapytany, co myśli o liście otwartym Donalda Tuska. Zaczął od tego, że "pewne wątpliwości" budzi tytuł "United we stand, divided we fall", zaczerpnięty z piosenki "PIN FLOYDÓW" (poważnie!). To nieładna maniera, powiada, żeby cytować popkulturowe produkcje. Niestety ta zaraza się szerzy, bo niedawno Barack Obama powoływał się w wywiadzie na "BATNAMA" (przysięgam, naprawdę tak powiedział!).
Prof. Cichocki wolałby, żeby mężowie stanu cytowali raczej "WOJNĘ PELOPONESKĄ".
Po pierwsze "united we stand, divided we fall" to porzekadło funkcjonujące w angielszczyźnie od wieków. Nawiązuje do jednej z bajek Ezopa. Podobna fraza powtarza się w trzech Ewangeliach (św. Jan ją pomija, bo zawsze chciał być oryginalny). A w ogóle to, do jasnej cholery... U PIN FLOYDÓW JEST "TOGETHER WE STAND, DIVIDED WE FALL".
Po drugie - zanim zdechłem z nudów, słuchając prof. Cichockiego - sięgnąłem po Tukidydesa. Pierwszy raz od początku studiów, aż się łezka w oku kręci. I TAM SĄ SAME GOTOWE TYTUŁY:
"Narodom bowiem o pewnym znaczeniu większą ujmę przynosi, jeśli dążą do zwiększenia swej potęgi przez podstępne oszustwo niż OTWARTĄ PRZEMOCĄ: ta druga znajduje przynajmniej pewnego rodzaju wytłumaczenie w sile danej przez los, pierwsza zaś świadczy o podłości charakteru."
"Zarówno bogowie, zgodnie z naszym o nich wyobrażeniem, jak i sami ludzie z powodu wrodzonych sobie cech, całkiem jawnie, wszędzie i zawsze RZĄDZĄ TYMI, OD KTÓRYCH SĄ SILNIEJSI."
No możnaby długo cytować i każdą z tych sentencji chciałbym mieć na grobie. Ale rozważam też "COMFORTABLY NUMB".

czwartek, 26 stycznia 2017

OBRAŹLIWA UPRZEJMOŚĆ

1. Ktoś oblał farbą drzwi szczecińskiego biura PiS.
2. Sławomir Nitras razem z ekipą z PO zmył tę farbę, tłumacząc, że oblewać nie należy. Podziękował mu Joachim Brudziński. Obaj panowie zapewne się nie znoszą, a mimo to na chwilę urządzili w naszym życiu publicznym takie jakby Boże Narodzenie.
3. Anonimowy dziennikarz "Niezależnej" na to: OBŁUDNY NITRAS MYJE DRZWI A WCZEŚNIEJ HEJTOWAŁ NA TWITTERZE.
4. I tak krok po kroku ktoś kogoś za uprzejmy gest obłudny palnie w łeb siekierą, co nieraz miało już miejsce w naszych wioskach i miastach. Bo mocne słowa można znieść. Ale nie tę obłudną uprzejmość.

piątek, 20 stycznia 2017

GENDER STUDIES NA WYDZIALE TEOLOGICZNYM

Fundacja Życie i Rodzina zwróciła się do Uniwersytetu Szczecińskiego z prośbą o nazwiska pracowników uczelni wykładających gender studies (nauki o płci społeczno-kulturowej). Widocznie Fundacja nie ma dostępu do internetu, ale ja mam i uprzejmie donoszę:
W tematyce gender studies specjalizuje się KATEDRA NAUK O RODZINIE WYDZIAŁU TEOLOGICZNEGO US - w polu jej zainteresowań znajdują się m.in. "psychopedagogika rodziny - psychospołeczne (głównie rodzinne) uwarunkowania funkcjonowania jakości związku małżeńskiego; moralne oraz psychospołeczne aspekty wychowania; transmisje międzypokoleniowe a jakość funkcjonowania dorosłych w relacjach heteroseksualnych" etc. Katedrą kieruje ks. dr hab. Sławomir Bukalski.
Pozdrawiam,
Życzliwy

środa, 11 stycznia 2017

LOS BANDIDOS DE SAN ESCOBAR

Kiedyś żartowałem sobie z koleżanki, która jeździ po Ameryce Łacińskiej, że musi odwiedzić San Escobar. Opowiadałem jej niestworzone historie o tamtejszym karnawale i winobraniu. Nie było to bardzo zabawne, ale otworzyło puszkę pandory.
Wszystko wskazuje na to, że parę tygodni temu los bandidos z San Escobar naciągnęli polskie MSZ na kosztowny wypad do Grenady i drinki z grenadyną. Niewykluczone, że w grę wchodziły też rejsy statkiem wycieczkowym i inne sytuacje moralnie dwuznaczne. Jeśli brali w tym udział polscy dyplomaci, może dojść do zupełnej kompromitacji.
Rzeczniczka MSZ uspokaja, że tak naprawdę minister Waszczykowski się przejęzyczył, mając na myśli delegację San Cristobal y Nieves. Ale takie państwo również nie istnieje. Z kim naprawdę spędzał czas szef polskiej dyplomacji?
Serio, jeśli nadal będziemy się spotykać z jakimiś piratami z Karaibów, to nie zostaniemy tym całym liderem ONZ.

wtorek, 10 stycznia 2017

REFORMA EDUKACJI - RADYKALNE ZMIANY

W dniu wczorajszym pan prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę wygaszającą gimnazja. Konsekwencje są zauważalne już teraz.
Z godziną 00:00 dnia 10 stycznia 2017 roku ustał import bułgarskich i mołdawskich win z niższej półki cenowej. Kioski na terenie całego kraju zaprzestały sprzedaży papierosów na sztuki. Inicjatywa Wolne Konopie zakończyła swoją działalność.
Według ministerstwa zdrowia osoby starsze nie muszą już chować tramalu przed wnukami.
Popek Monster odwołuje koncerty. W wielką trasę po wszystkich diecezjach wyrusza Arka Noego.
Ojcowie w całym kraju wyrzucają koszulki z napisem „Mam piękną córkę, ale mam też broń, łopatę i alibi”. Reklamodawcy wycofują się z serwisów XVideos, PornHub i RedTube.
Ministerstwo edukacji oraz ministerstwo kultury spodziewają się znaczącego wzrostu zainteresowania twórczością Mickiewicza. Planowany jest reprint tzw. wydania jubileuszowego dzieł zebranych.
Według komentatorów politycznych poparcie dla partii Korwin spadnie do poziomu błędu statystycznego.
Trądzik młodzieńczy jest w odwrocie. Uczniowie nie poznają się w lustrach.

niedziela, 8 stycznia 2017

TEN SIĘ ŚMIEJE

France Gall to fascynująca postać. Złote dziecko europejskiej estrady, dysponowała zachwycająco naiwną barwą głosu. Bywalcy nadmorskich dyskotek świetnie ją znają jako dziewczynę od piosenki Ella Ella! (hu hu hu huuu! hu hu huuu!). Mnie zajarały jej występy z końca lat 60.
Na licznych festiwalach w Niemczech objawiała się (mimo lat dwudziestuparu) jako niewinna trzynastolatka u cioci na imieninach (średnia wieku widowni z pewnością przekraczała czterdziestkę). Jakby było to mało absurdalne, cała rzecz odbywała się w towarzystwie kilkudziesięcioosobowych big bandów w czarnych garniturach i konferansjerów noszących koszule z żabotami tudzież wielkie kwiaty w butonierkach. Zresztą morza kwiatów wyłaniały się z najdziwniejszych miejsc kosmicznych estrad RFN-u.

Niemieckie ciotki i wujowie z rezerwą oklaskiwali tę lekko przygarbioną dwudziestolatkę, której ruch sceniczny był wspaniale nieporadny, tak jakby co chwilę brała rozmach, żeby wykonać jakiś większy krok, ale i tak dreptała w miejscu. W piosenkach wyznawała, że czeka na mężczyznę, który będzie trochę jak Goethe, trochę jak Bonaparte. Nazywali ją małą laleczką z Francji.
Kilka lat wcześniej, jako wyzywająca szesnastolatka w zepsutym Paryżu śpiewała Laisse tomber les filles i śmiała się wulgarnie (całym garniturem perlistych zębów) w teledysku Gainsbourga. Wspaniałe uosobienie Lolity wtórującej psu na baby gorszemu niż ten z Nabokova.
No i dali się nabrać niemieccy mieszczanie. Ale ponoć nie gorzej niż sama Gall, gdy w 1966 roku śpiewała swój wielki przebój Les sucettes. Gainsbourg napisał jej kawałek o anyżowych lizakach i o tym, że podlotka znajduje się w raju, gdy słodycz spływa jej do gardła. Podobno Gall dopiero kilka miesięcy później, w czasie trasy koncertowej po Japonii, zorientowała się, o czym tak naprawdę śpiewa.

czwartek, 5 stycznia 2017

JEDZĄC SAŁATKĘ, RADUJESZ SWĄ MATKĘ

Rodacy, piszę to z wielkim bólem. Chciałbym być wegetarianinem, ale tak bardzo kocham kebaby, że czasem się skuszę. Wy też znacie uwodzicielską moc baraniny (zastępowanej czasem wołowiną) podawanej w chrupiącym placku z miłym sosikiem. Niemniej najwyższy czas zrezygnować z kebabów. Brak popytu = brak podaży. Jeśli nie chcesz Turków w kraju, wróć do polskich obyczajów. Czyli:

Opcja rygorystyczna. Absolutny koniec jedzenia w nocnych barach. To zwyczaj ze zgniłego Zachodu, który na dodatek utrzymuje migrantów ze Wschodu (w dyskursie biznesowym to lose-lose). Wypiłeś, to na głodnego wracaj na chatę, bo matka czeka z kolacją. Sałatka warzywna z majonezem ładnie się przegryzła. Ewentualnie można dostać rybę po żydowsku w pobliskiej karczmie, ale Polakom nie wypada.

Opcja realistyczna. Jeść tylko i wyłącznie w polskich barach nocnych. Ustawiać się w kolejce po pajdę chleba ze smalcem. Opędzlowywać na ulicy flaczki z plastiku. Zapychać się po przepiciu pierogami z wody. No i oczywiście sałatka warzywna z majonezem ładnie się przegryzła. Ku chwale ojczyzny.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

STAŃCZYK NA MIARĘ MOŻLIWOŚCI

Obejrzałem Szopkę Noworoczną TVP, bo miałem chandrę. Przerodziła się w tęgą migrenę, gdyż widowisko pod względem estetycznym okazało się pomyjami po Kaczmarskim, ale za to bez odrobiny nieporadnego wdzięku, jaki cechował Studio YaYo. Z uwagi na rozmach realizacyjny wyglądało to jakby ekipa TVP Historia starała się zrobić Jaką to melodię. Jeśli zaś chodzi o jednoznaczność polityczną, to oczywiście polegało to na tym, że niepokorni artyści przedstawiali główną narrację Prawa i Sprawiedliwości.
No i tego się spodziewaliśmy, no i o czym tu gadać. Ale osobliwe było, że ta narracja obejmowała nie rok 2016, a w zasadzie wszystko, co się działo przez 8 lat rządów Tuska i Kopacz. Więcej nawet, bo jedną z głównych postaci stał się ten gość z wąsami, który był prezydentem w czasach, gdy nosiłem do przedszkola rajtuzy (straszne to było). Dzisiaj nikt go nawet nie followuje na twitterze ani nie trolluje na wykopie. Zapomniałem nazwiska.
Serio, rzecz trwała 52 minuty, dopiero w połowie można się było zorientować, że jest już po 2015 roku. Wcześniej - na pierwszym planie Komorowski i jego, hehe, otyła małżonka oraz reszta ekipy: ten przystojniak, który jakieś trzy lata temu przestał być ministrem transportu, gość, który chyba dwa lata temu przestał być ministrem spraw wewnętrznych, przedstawiciele lewicy parlamentarnej (było kiedyś coś takiego?) i, uwaga, uwaga, Waldemar Pawlak (najstarsi ludowcy twierdzą, że kiedyś był wicepremierem). Tuskowi poświęcono bodaj pięć piosenek, co przewyższa liczbę jego występów w polskiej telewizji, odkąd wyjechał do Brukseli.
Później okazało się, że jednak przez ostatni rok rządził kto inny i zdrowy kolektyw aktorski w jednym momencie zasygnalizował nawet pewne wypaczenia, ale na szczęście doprowadzono rzecz do pointy: "no nie wszystko się udaje tej władzy, przyznajmy, są kłopoty kadrowe i wpadki" - wyrecytowało dziewczę obdarzone świadomością rewolucyjną. "Mój Boże, prezes, choć niezrównany, wszędzie być nie może" - zawtórował Jerzy Zelnik przebrany za księdza. Trzeba przyznać, że dobrze go obsadzono w roli kaznodziei. Natomiast nie całkiem fortunne było przydzielenie tego współpracownika bezpieki do piosenki o Komorowskim: "mocno go trzymały służby / bo w archiwum tkwi lojalka".
Wszystko to, rzecz jasna, było śmiertelnie nudne i, jak to bywa w polskich kabaretach, sprowadzało się przede wszystkim do humoru opartego na tym, że ktoś śmiesznie wygląda. Barack Obama jako zbieracz bawełny, Angela Merkel jako cycata kelnerka z Oktoberfestu. Do tej galerii osobliwości dołączył autor scenariusza, Marcin Wolski. W refleksyjnej końcówce przedstawił się jako Stańczyk, ten sam, który rzucał najpotężniejszemu z królów Polski odważne, mądre i bezkompromisowe szyderstwa. I to było naprawdę śmieszne. Aż coś we mnie implodowało.