Z całym szacunkiem dla ofiar zamachu w Nicei. O niczym innym telewizje informacyjne nie trąbią od bladego świtu. Na bieżąco pokazują nam składanie kwiatów i zapalanie zniczy. Pytają przechodniów, czy są w szoku. Mówią, że są w szoku. Pytają Andrzeja Seweryna (bo mieszka we Francji, więc się zna), czy jest mu przykro. Mówi, że jest mu przykro. Pytają ekspertów, co jest istotą terroryzmu na Zachodzie. Mówią, że prawdopodobnie radykalizm i problemy z integracją. Czyli nie wiedzą. Bo niby kiedy mieli się dowiedzieć? Przerabialiśmy to po kolei przy okazji wszystkich zamachów w ostatnich tygodniach i mamy równie powierzchowne odpowiedzi na każde pytanie. A jednak spoglądamy w tę studnię telewizyjnej grozy i ja też siedzę i oglądam. Bo tak naprawdę guzik nas obchodzi życie naszych dzieci. Nie chce nam się dyskutować o reformie szkolnictwa, choć to ona w dużym stopniu zdefiniuje życie kolejnego pokolenia. Znacznie bardziej obchodzi nas śmierć na deptaku w Nicei.
O mnie
- Łukasz Łoziński
- Literaturoznawca, antropolog. 2005 r. - laureat ogólnopolskiego konkursu na cykl wierszy (ex aequo z kilkunastoma innymi uczestnikami). 2010 r. - zaliczenie z logiki. W przyszłości liczy na kolejne sukcesy.
sobota, 16 lipca 2016
NOWA SZKOŁA DYPLOMACJI
Boris Johnson został szefem brytyjskiej dyplomacji. Wydawało się, że były mer Londynu chce uniknąć politycznego samobójstwa, jakim byłoby wzięcie symbolicznej odpowiedzialności za Brexit. Dlatego chyłkiem wycofał się z wyścigu o urząd premiera. Tymczasem dostał zadanie równie niebezpieczne, za to nieporównanie mniej prestiżowe. Ponoć Napoleon, gdy któryś z oficerów za bardzo rósł w siłę, dawał mu awans i posyłał na front. Coś podobnego zrobiła Theresa May. Różnica polega na tym, że napoleońscy oficerowie byli żołnierzami, Johnson za to dyplomatą nie jest w żadnym stopniu.
sobota, 9 kwietnia 2016
MROCZNY RYCERZ I KOSZTOWNI STATYŚCI
Długo
zwlekałem z obejrzeniem Mrocznego rycerza.
Nie staram się specjalnie nadążać za tym nurtem kina, choć nie brzydzą mnie
flirty z komiksową estetyką. Z ogromną przyjemnością oglądałem Sin City, a filmy
Tarantino uważam (zapewne niesłusznie) za arcydzieła. W świetle
etyczno-estetycznej teorii Krzysztofa Zanussiego jestem niepoprawnym bankrutem
intelektualnym.
W
końcu włączyłem sobie Mrocznego rycerza, bo skoro film przez osiem lat, które
minęły od premiery, urósł do rangi kultowego, to coś w nim musi być. Tytuł
wciąż wspominany jest z estymą w audycjach radiowych i knajpianych dyskusjach,
a Heath Ledger jako Joker zajmuje niezłe miejsca w zestawieniach najlepszych
ról w historii kina.
No,
Ledger faktycznie dobry, ale spuściłbym z tonu, bo reszta obsady psuje zabawę.
To trochę zaskakujące, kiedy weźmiemy pod uwagę, jak brawurowo Christian Bale wypadł na przykład w American
Psycho. W roli Batmana tanio wziął drogie pieniądze, bo w ogóle nie gra
twarzą, a wcale nie zawsze ma ją zasłoniętą. Mniej więcej to samo robi Aaron
Eckhart w roli prokuratora Denta, to znaczy nie używa mimiki. Oczywiście wypada w
tym gorzej niż Bale, ponieważ nie nosi maski. Eckharta ratuje jedynie fakt, że
od pewnego momentu połowę twarzy ma odartą ze skóry w wyniku poparzenia.
Ale
i tym efektownym zjawiskiem, prosto z kina klasy C, nie potrafię się cieszyć,
mimo wyżej wspomnianego bankructwa. W głowie krążą mi natrętne pytania. Nie
chodzi nawet o to, że ta otwarta rana ewidentnie faceta nie boli. Zakładam po
prostu, że Eckhart ma twarz słabo unerwioną, co tłumaczyłoby też, dlaczego nią nie
gra. Zastanawiam się natomiast, czemu on nic nie pije, mając połowę ust, z
braku części warg i policzka, nieustannie otwartą. Przecież śluzówka w takiej
sytuacji szybko wysycha! Mimo to Dent, nie nawadniając się, toczy długie
perory.
A
z peror tych wynika, że prokurator, który przez cały film był dobrą osobą, ni z
tego ni z owego stał się mordercą niewiniątek. Ja wiem, trauma, te rzeczy, ale
jakoś trudno zaakceptować taką zmianę u człowieka, który przedtem był niczym
innym jak herosem w płowej fryzurze. Dzięki której, nota bene, wygląda na
figurę woskową Roberta Redforda – prawie jak żywy.
Co
ciekawe, pod koniec filmu również główny bohater zastanawia się, czy on sam
jest tak do końca dobrą osobą. Te filozoficzne rozważania – odważne jak na
faceta, który w kostiumie nietoperza co noc spuszcza łomot przypadkowym
przechodniom, nie licząc się też z mieniem prywatnym i publicznym – szybko
zostają urwane. Najwyraźniej twórcy filmu konsekwentnie trzymali się założenia,
że nie jest to dzieło dla osób po jedenastym roku życia, toteż nie wolno go
przeładować treścią.
W
końcowych scenach z głębokiej śpiączki wybudza się Gary Oldman (komendant
policji) i, w odróżnieniu od reszty ekipy, zaczyna grać twarzą, choć przedtem zajmował się głównie posiadaniem wydatnego wąsa. Od tego momentu jest na co popatrzeć. Ale niestety to już
koniec filmu, Mroczny Rycerz odjeżdża na fajnym motorze, peleryna furgoce i w
towarzystwie patetycznej muzyki słyszymy z offu: „On nie jest bohaterem... ale
milczącym strażnikiem... czujnym obrońcą... Mrocznym Rycerzem.”
Oczywiście
film ma też plusy, jak niewielka rola Michaela Caine'a. Szkoda, że nie zagrał
Batmana.
Subskrybuj:
Posty (Atom)