O mnie

Moje zdjęcie
Literaturoznawca, antropolog. 2005 r. - laureat ogólnopolskiego konkursu na cykl wierszy (ex aequo z kilkunastoma innymi uczestnikami). 2010 r. - zaliczenie z logiki. W przyszłości liczy na kolejne sukcesy.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

STAŃCZYK NA MIARĘ MOŻLIWOŚCI

Obejrzałem Szopkę Noworoczną TVP, bo miałem chandrę. Przerodziła się w tęgą migrenę, gdyż widowisko pod względem estetycznym okazało się pomyjami po Kaczmarskim, ale za to bez odrobiny nieporadnego wdzięku, jaki cechował Studio YaYo. Z uwagi na rozmach realizacyjny wyglądało to jakby ekipa TVP Historia starała się zrobić Jaką to melodię. Jeśli zaś chodzi o jednoznaczność polityczną, to oczywiście polegało to na tym, że niepokorni artyści przedstawiali główną narrację Prawa i Sprawiedliwości.
No i tego się spodziewaliśmy, no i o czym tu gadać. Ale osobliwe było, że ta narracja obejmowała nie rok 2016, a w zasadzie wszystko, co się działo przez 8 lat rządów Tuska i Kopacz. Więcej nawet, bo jedną z głównych postaci stał się ten gość z wąsami, który był prezydentem w czasach, gdy nosiłem do przedszkola rajtuzy (straszne to było). Dzisiaj nikt go nawet nie followuje na twitterze ani nie trolluje na wykopie. Zapomniałem nazwiska.
Serio, rzecz trwała 52 minuty, dopiero w połowie można się było zorientować, że jest już po 2015 roku. Wcześniej - na pierwszym planie Komorowski i jego, hehe, otyła małżonka oraz reszta ekipy: ten przystojniak, który jakieś trzy lata temu przestał być ministrem transportu, gość, który chyba dwa lata temu przestał być ministrem spraw wewnętrznych, przedstawiciele lewicy parlamentarnej (było kiedyś coś takiego?) i, uwaga, uwaga, Waldemar Pawlak (najstarsi ludowcy twierdzą, że kiedyś był wicepremierem). Tuskowi poświęcono bodaj pięć piosenek, co przewyższa liczbę jego występów w polskiej telewizji, odkąd wyjechał do Brukseli.
Później okazało się, że jednak przez ostatni rok rządził kto inny i zdrowy kolektyw aktorski w jednym momencie zasygnalizował nawet pewne wypaczenia, ale na szczęście doprowadzono rzecz do pointy: "no nie wszystko się udaje tej władzy, przyznajmy, są kłopoty kadrowe i wpadki" - wyrecytowało dziewczę obdarzone świadomością rewolucyjną. "Mój Boże, prezes, choć niezrównany, wszędzie być nie może" - zawtórował Jerzy Zelnik przebrany za księdza. Trzeba przyznać, że dobrze go obsadzono w roli kaznodziei. Natomiast nie całkiem fortunne było przydzielenie tego współpracownika bezpieki do piosenki o Komorowskim: "mocno go trzymały służby / bo w archiwum tkwi lojalka".
Wszystko to, rzecz jasna, było śmiertelnie nudne i, jak to bywa w polskich kabaretach, sprowadzało się przede wszystkim do humoru opartego na tym, że ktoś śmiesznie wygląda. Barack Obama jako zbieracz bawełny, Angela Merkel jako cycata kelnerka z Oktoberfestu. Do tej galerii osobliwości dołączył autor scenariusza, Marcin Wolski. W refleksyjnej końcówce przedstawił się jako Stańczyk, ten sam, który rzucał najpotężniejszemu z królów Polski odważne, mądre i bezkompromisowe szyderstwa. I to było naprawdę śmieszne. Aż coś we mnie implodowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cnotliwe jest użycie wielu przecinków i niewielu wykrzykników. Konfucjusz