W
Zetce leciało Comment ça va. Długo
czekał na dobrą nutę, bo ciągle puszczają Patrycję Markowską i inne gwiazdeczki
– zamiast przypomnieć czasy, kiedy „życie było mocne, szybkość też niczego
sobie”. Zwiększył głośność, żeby czuć w żebrach wibrowanie basu. Zapalił
goździkową fajkę. Z wolna rozchodził się aromat luksusu, zagłuszając woń dawno
nie pranej kurtki puchowej. Ostrowsko zalecało się omszałymi gontami, sidingiem gdzieniegdzie. Padał śnieg, ale
wszystkiego nawet przez miesiąc nie przykryje.
Na
szczęście wlokący się przodem autobus na Szczawnicę zwolnił przed wysepką z przejściem
dla pieszych. Po prawej szkoła podstawowa. Ale przecież o tej porze wszystkie
dzieci śpią w jeziorze. To był moment na nadrobienie dystansu. Ostro
przyspieszył, skrzynia biegów szarpnęła siedzeniem. Tuż za wysepką wychylił się
zza zasłaniającego widok autobusu – tak jak przypuszczał, nic nie jechało. Zresztą
nawet gdyby. Od zawsze chciał umrzeć w ten sposób. Z fajką w ustach, z dobrą
nutą w uszach. Z pełnym busem zadowolonych klientów.
Kraków
(Wichury), 1 XII 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cnotliwe jest użycie wielu przecinków i niewielu wykrzykników. Konfucjusz