Obejrzałem niedawno serial Nasze matki, nasi ojcowie. Recepcja w Polsce co najmniej
histeryczna, choć wielkich powodów po temu nie ma – w mojej ocenie wszystkie
wątki są prawdopodobne, łącznie z antysemicką postawą niektórych żołnierzy
Armii Krajowej. Trochę szkoda, że nie zaproszono do współpracy aktorów
mówiących po naszemu równie przekonująco, jak statyści z Czterech pancernych wykrzykiwali Hände hoch! Ale mniejsza o to.
Zastanawia mnie tylko, czemu bohaterowie, według wyświetlanych
na ekranie napisów, znajdują się w czasie wojny w takich miejscowościach jak Gliwice, Polen czy Klodzko, Polen. Mój dziadek miał w dowodzie osobistym PRL podobny
anachronizm – urodzony 24.8.1936, Lviv, ZSRR – ale to były inne czasy! Jedyne
wytłumaczenie, jakie znajduję, to po prostu przyznanie się po latach do
odwiecznej polskości ziem, które po Wielkiej Wojnie niesłusznie przypadły
Republice Weimarskiej. Wprawdzie według dostępnych danych większość mieszkańców
Gleiwitz i Glatz uważała się za Niemców, zaś język Goethego służył im zarówno w
kontaktach publicznych, jak intymnych – mein schöner Vogel – ale siła słowiańskiej krwi ma znaczenie decydujące.
Niestety w
serialu jeden z podgliwickich chłopów raczy uciekających z transportu do
Oświęcimia bohaterów śrutem z dwururki, myślę jednak, że możemy, jako naród,
wziąć odpowiedzialność za ten incydent. Ceną jest prawda o Ziemiach
Odzyskanych. Miejmy nadzieję, że za jakiś czas zachodni sąsiedzi przyznają nam
prawa do Drezna, Lipska i Berlina, przedwiecznych osiedli słowiańskich.
Gliwice, 10
IX 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cnotliwe jest użycie wielu przecinków i niewielu wykrzykników. Konfucjusz