Siedzę na sali widowiskowej. Koło mnie górale – w szorstkich
portkak, w szorstkich serdokak, na szorstko ogoleni. Komentują: Co, rzutnik nie
działo?! To dy młotkiem walnij! Śmiejemy się. Chcą, żeby ta pompa szybciej się
skończyła, ja też chcę. Ale to dopiero początek.
No i dzieci śpiewają „Pierwszą Brygadę”. I jest to trochę
straszne – że te dzieci o tym stosie – i trochę ładne, bo śpiewać umieją. I
ludzie się włączają. I jakoś tak jednego górala nos świerzbi, ale nic. Drugi
tak trochę kaszle, ale nic. Trzeci zapalenia spojówek dostał czy innej alergii,
bo czerwone ma oczy i w ogóle czerwony na pysku się robi. Ale nic.
Chłopak na scenie recytuje odezwę Włodzimierza Tetmajera. Dziewczyna czyta urywki z gazet z 1918 roku. Idą kolejne pieśni, ale na
szczęście światło przygasło. I NIKT NIE WIDZIAŁ, ŻEŚMY SIĘ PORYCZELI JAK BOBRY.
Wyszliśmy z sali i nic.